Ateny, Grecja, maj 2023
Czwartek, 4 maja. Między trzecią a czwartą rano wstajemy i zabieramy się Uberem na lotnisko. Na miejscu ściągam kilka podkastów i aplikację ISIC – samej legitymacji nie wziąłem z domu, co uświadomiłem sobie dopiero w połowie drogi. Kwadrans przed szóstą jesteśmy już w samolocie do Aten, gotowi do wylotu. Na miejsce dolecimy o 9:20 czasu lokalnego, czyli w pewnym sensie lot zajmuje ponad trzy godziny – mimo, że w fotelu siedzę trochę ponad dwie. Tą magiczną mocą zmiany stref czasowych zaczyna się majówka w Grecji.
Dzień pierwszy
Z lotniska do Thissio
Na lotnisku w Atenach zaliczamy długi spacer po transporterze (transporter to takie płaskie schody ruchome, jeżeli wyrażam się niejasno). Gdy opuszczamy budynek portu lotniczego, rozglądamy się za stacją metra, autobusów albo kolei podmiejskiej. Oprócz greki, na szczęście tablice informacyjne mają informacje zapisane również alfabetem łacińskim. A stacja metra – które na wysokości lotniska nawet nie jedzie pod ziemią – jest w zasadzie naprzeciwko budynku, z którego wyszliśmy. Pierwszy krok w dobrą stronę.
Godzinę później wysiadamy na stacji Kerameikos i wychodzimy na powierzchnię. Przed południem jest już dość gorąco, ale na szczęście nocleg mamy dwa skrzyżowania dalej. Gdy docieramy pod budynek, właściciela jeszcze nie ma. Zachodzimy do kawiarenki Ubuntu[1] (jak ta słynna dystrybucja Linuksa), w której zamawiam wyborne ciastko z białą czekoladą, a do tego freddo espresso, czyli kawę espresso na kostkach lodu – grecki wynalazek. Dzięki temu, oczekiwanie zlatuje szybko i nie wiadomo, kiedy. Zdaje się, że właśnie tak powinno się podchodzić do niektórych rzeczy w tym mieście.

Wbrew początkowym obawom, nasz nocleg nie zaskakuje ukrytymi niespodziankami. Zadbane mieszkanie z dwiema sypialniami, łazienką i dużym salonem z kuchnią. W sam raz na pięć osób. Do tego świetna okolica. W Thissio – dzielnicy, w której mamy nocleg – niemal wszystkie kamienice mają zagospodarowane partery. Tuż przy wyjściu z klatki schodowej mamy dwie kawiarenki, z czego jedna jest również świetną piekarnią. Kilka sklepów znajduje się w zasięgu parominutowego spaceru. Na rogu jest studio tatuażu, które jeszcze podczas naszego wyjazdu zrobi huczną imprezę z okazji swoich czwartych urodzin. A dwie przecznice dalej, w stronę stacji Kerameikos, można natrafić na ateńską mekkę kulturalną i imprezową w postaci Technopolis, z przylegającymi pubami i barami w komplecie. Słowem, jest co robić.
Narodowe Muzeum Archeologiczne
Ale akurat imprezowanie nie mieści się (tym razem) w naszych planach na Ateny. Po pobieżnym wypakowaniu rzeczy, wyruszamy pieszo w kierunku Narodowego Muzeum Archeologicznego. Ulicą Nileos docieramy na plac Jacqueline de Romigi, skąd widać już Akropol. Potem przecinamy park Thissio, którego roślinność mocno nam przypomina, że jesteśmy w pobliżu Morza Śródziemnego: iglaki, stonowana zieleń, zapach krzewów. A kawałek dalej jesteśmy już na placu Thisseios. Oprócz straganów przypominających pchli targ oraz rzędu restauracji i barów, można tu zobaczyć też pomnik Tezeusza – mitycznego herosa, od którego imienia nazwę wzięła dzielnica, w której przebywamy.

Chwilę później zagłębiamy się w kolorowe uliczki dzielnicy Psirri. Miejscami w oczy rzucają się niesamowite murale, których podobno jest więcej tuż za jakimkolwiek rogiem. Wzrok przyciągają kolorowe budynki z odważnym wystrojem. Restauracyjki i lokale to mieszanina stylów: od tradycyjnych greckich knajp z historią sięgającą ponad stu lat, poprzez kiczowate bary rodem z Disneylandu, aż zaniedbane zaułki i zwykłe lokale usługowe.


Dalej, jakby dla kontrastu, przecinamy w poprzek Centralny Rynek Komunalny w Atenach, gdzie największe wrażenie – dobre lub złe, zależy kogo pytać – robią stragany z mięsem w głównym pawilonie, swoją drogą spowitym niezbyt przyjemnym zapachem. Ale to tylko kilka minut, bo potem przenosimy się poza ścisłe centrum, przechodząc przez owiany złą sławą plac Omonia, żeby ostatecznie wylądować na chodniku przy zatłoczonej arterii 28ης Οκτωβρίου 18 (28 października 18, o ile dobrze rozumiem tłumaczenie), która zaprowadzi nas już do samego muzeum.

Najbardziej znane muzeum Aten wita nas szatnią przy frontowej kolumnadzie i stosunkowo małą liczbą ludzi w środku. Od wejścia upłyną nam aż trzy godziny błąkania się po budynku i oglądania (a czasem nawet podziwiania) eksponatów na wystawach z różnych okresów, miejsc i wydarzeń. O Masce Agamemnona, tutejszej atrakcji,zapewne każdy już słyszał, ale jest ona ledwo wierzchołkiem góry lodowej. Szeregi antycznych rzeźb, płaskorzeźb, narzędzi i innych artefaktów uświadamiają mi, jak zawiła mogła być historia antyku. Historia, po której Muzeum Narodowe w Atenach prezentuje artefakty zarówno greckie, jak i egipskie, fenickie, rzymskie czy nawet takie sprzed powstania tych cywilizacji.

A i to nie wyczerpuje tematu, bo przecież pozornie mało interesujące tablice zapisane starożytnym alfabetem stanowią artefakt mówiący o historii pisma. Pomniejsze narzędzia pokazują, że przed Ateńczykami też mieszkali w tym miejscu ludzie, o których historia niemal zdążyła zapomnieć. Może pradawne sztućce i przedmioty szamańskie nie są na pierwszy rzut oka niczym intrygującym, ale w gruncie rzeczy dają ciekawy wgląd w to, co za tysiące lat może przetrwać po naszych, współczesnych, czasach.
W drodze na Pnyks i Fillopappou
Z muzeum wychodzimy zmęczeni i ruszamy ponownie w kierunku centrum. Po drodze zwracamy uwagę na budynki Politechniki Ateńskiej, a potem jeszcze Uniwersytetu Narodowego, osadzone gdzieś między dawnymi zabytkami a współczesnym budownictwem. Przez plac Klafthmonos odbijamy w kierunku placu Monastiraki i zahaczamy po drodze o coś do jedzenia.

Ekipa wegetariańska zostaje przy nowoczesnej knajpce Vegan Beats. Mięsożercy przenoszą się dalej, żeby sprawdzić podobno najlepsze souvlaki w całych Atenach, czyli te w knajpce Kosta, nazwanej tak od imienia jej założyciela. Długa kolejka zdaje się dobrze świadczyć o tym miejscu, ale z drugiej strony jestem na tyle głodny, że każde souvlaki mogłyby być najlepszymi w Atenach. Ale Kosta naprawdę daje radę. Nie jestem w stanie powiedzieć czy jest to najlepszy lokal tego typu w stolicy Grecji, bo to jak na razie moje pierwsze zetknięcie z tą potrawą, ale z całą pewnością pieniądze nie poszły na marne. A dużo ich nie wydałem.



Po przerwie na jedzonko, spacerem przecinamy kawałek centrum, w tym też Monastiraki i Plakę. Potem, już w Thissio, zahaczając o market wracamy do mieszkania. Po chwili odpoczynku w mieszkaniu – przecież od wczesnych godzin jesteśmy na nogach – wyruszamy na ostatni spacer tego dnia: na wzgórza Pnyks i Fillopappou. Z dzielnicy Thissio spacer jest w tamte miejsca na szczęście dość krótki. Po drodze przecinamy kolejne uliczki miasta, pnąc się powoli ku górze. Mijamy robiący wrażenie kościół prawosławny Agia Marina, a zaraz potem przechodzimy obok terenu Obserwatorium Narodowego, obok którego rzuca się w oczy zwieńczony kopułą budynek, w którym znajduje się Teleskop Doridisa.



Przysiadamy na chwilę na samym Pnyksie i podziwiamy panoramę Aten. Po dłuższej chwili ruszamy jeszcze na Filopappou, mijając zabytki z kilku epok, rozsiane po terenie obu wzgórz. Teren dawnej mównicy, ruiny fortyfikacji, więzienie Sokratesa, a także kilka pomników i tablic upamiętniających minione dzieje. Wszystko otoczone zielenią. Z jednej strony horyzont stanowi panorama zabudowań Aten, na tle których widać Akropol, a z drugiej – widok na Pireus i Zatokę Sarońską, wyłaniające się spoza kolejnej masy budynków i uliczek. Rewelacyjne wrażenie robi na mnie to miasto ciągnące się od horyzontu po horyzont…


Dzień drugi
Akropol
Nocny ruch uliczny i hałas zza ścian utrudniły wyspanie się, a na dodatek z rana zanosi się na deszcz. Tym pozytywnym wstępem zaczynamy drugi dzień w stolicy Grecji. Dziś zamierzamy zwiedzić większość placówek archeologicznych i przy okazji nieco lepiej zapoznać się z centrum miasta.
W okolice Akropolu docieramy po godzinie 9. Już z daleka widzimy tłumy ludzi zbierające się przy propylejach. A to tylko ta widoczna część budynków na wzgórzu. Na miejscu złe wrażenie nieco się rozmywa, choć i tak przypuszczam, że warto byłoby przyjść tu wcześniej. Na szczęście kupno biletów skip-the-line oszczędza nam trochę czasu. Po przejściu przez bramki ruszamy w stronę szczytu wzgórza.

Pierwszym punktem rzucającym się w oczy jest Odeon Heroda Attyka. Budowla na styl amfiteatru, przeznaczona na występy teatralne i muzyczne. Sądzę, że niejeden współczesny artysta nie pogardziłby wystąpieniem w takim budzącym respekt miejscu i mogę tylko zgadywać, że dwa tysiące lat temu wrażenie wywierane przez tę budowlę na widzów było takie samo, a z pewnością nie mniejsze. Zwłaszcza, że w tamtym okresie odeon miał jeszcze swoje oryginalne, drewniane elementy, które zanikały powoli z duchem czasu.

Przechodzimy przez masywne bramy propylejów, wkraczając tym samym na teren właściwego akropolu. Już same pozostałości tych dawnych zabudowań swoją masywnością sprawiają, że trudno uwierzyć, że zostały zbudowane ludzką ręką. A przecież wtedy oprócz samych budowli, przybyszy do greckiego polis witał 9-metrowy posąg Ateny Promachos wykonany z brązu, co w interesujący sposób zwizualizował Leo von Klenze na jednym ze swoich obrazów. Trzeba przyznać, że starożytni mieli niesamowity rozmach, jeżeli chodzi o monumentalne budowle.

Źródło: Wikipedia / domena publiczna [2]
Na wzgórzu krążymy między budowlami Partenonu, Erechtejonu i Apterosu, czyli świątyń poświęconych odpowiednio: Atenie, Posejdonowi i Atenie, Nike. Wokół od dłuższego czasu zbierały się chmury, a teraz zaczynają padać krople deszczu. Wzgórze akropolu w tej otoczce na swój sposób zaczyna przypominać cmentarzysko historii. W istocie, na swój sposób nim jest. Biele marmuru to tylko namiastka dawnej świetności tego miejsca. Miejsca, które dawniej było pokryte drewnem i miało wiele pokrytych barwnikami zdobień. Miejsca, które przede wszystkim służyło okolicznym mieszkańcom, a nie tylko przyciągało turystów. Miejsca, które pamięta ludzi z neolitu, Ateńczyków, Rzymian, Turków, Greków i zapewne wielu innych narodów, którzy tylko tędy przechodzili. I z takiego miejsca został tylko biały szkielet, podobnie jak z tych wszystkich ludzi, którzy w dziejach historii sprawowali nad nim władzę…

Po przekroczeniu propylejów po raz drugi, tym razem w drugą stronę, decydujemy się z Basią jeszcze na spacer po jednym ze zboczy wzgórza. Tam widzimy pozostałości Teatru Dionizosa, nieco mniej masywnego niż odeon Heroda Attyka. Aż trudno uwierzyć, że miejsca takie jak to, zostały na przestrzeni dziejów zapomniane i wykopane dopiero w XIX wieku w ramach prac archeologicznych. Z drugiej strony – chciałbym być archeologiem, który dokonał takiego odkrycia w ramach rutynowych prac.

Starożytna agora grecka i inne zabytki
Po opuszczeniu terenu akropolu, początkowo zamierzamy pójść od razu do muzeum. Niestety, przy drzwiach spotykamy tak długą kolejkę – być może spowodowaną opadami deszczu – że ostatecznie robimy w tył zwrot i ruszamy w kierunku kolejnych placówek archeologicznych.
Zaczynamy od wejścia na teren rzymskiej agory, czyli pozostałości po dawnej codzienności – miejscu spotkań, budynkach urzędowych czy sklepikach. Niewiele z tego wszystkiego zostało, więc chyba największe wrażenie robi Wieża Wiatrów, nazywana tak ze względu na umieszczone na każdej z ośmiu ścian reliefy, przedstawiające osiem tradycyjnych wiatrów, wiejących z ośmiu kierunków[3].

Swoją drogą, historia wieży to też zabawny splot różnych zdarzeń. Choć sam budynek sięga pamięcią starożytności, to do czasów współczesnych zachował się być może tylko dzięki temu, że za swoje miejsce pobytu obrali go derwisze – muzułmańskie bractwo religijne. Swoją obecnością zapobiegli rozkradnięciu wszystkiego, co się stąd dało, przez ówczesnych Europejczyków plądrujących te tereny. Tym oto zabawnym zbiegiem okoliczności, Muzułmanie ocalili relikt kultury europejskiej przed Europejczykami[3][4].

Kolejnym punktem wycieczki jest biblioteka Hadriana. Pozostałości kolejnej partii starożytnych zabudowań, które fala historii przeniosła przez kolejne budowy, remonty, trzęsienia ziemi i zmiany władzy, aż ostatecznie wyrzuciła na brzeg współczesności w postaci ruiny dostępnej do zwiedzania w centrum stolicy prawosławnego kraju, tuż obok placu Monastiraki – pełnego zabytków kultury muzułmańskiej.

Po przerwie na kawę i późne drugie śniadanie w jednej z piekarni, ruszamy w stronę starożytnej agory greckiej. W poprzednich dwu miejscach spędziliśmy po około pół godziny, ale akurat to miejsce okazuje się być rozległym parkiem otoczonym zabudowaniami lub pozostałościami zabudowań. Na domiar złego deszcz powraca, zatem po wejściu do stoi Attalosa (odmiana od: stoa Attalosa) przez dłuższą chwilę w niej pozostajemy, spoglądając na zazielenione połacie terenu z wysokości pierwszego piętra.



Dopiero potem ruszamy przez te połacie, rozglądając się dookoła. W miejscu, w którym teraz jesteśmy, mieszkańcy starożytnego świata spotykali się, handlowali, wymieniali wiadomości i zapewne również pracowali. Obecnie, po tych wszystkich rzeczach pozostały jedynie dawne mury, a w zasadzie ich pozostałości. A także Hefajstejon, czyli świątynia wybudowana na cześć Hefajstosa i Ateny. Jakby dla odróżnienia od reszty otoczenia – jeden z najlepiej zachowanych zabytków starożytnej sztuki greckiej, jak podają niektóre źródła[5][6].

Po około godzinie opuszczamy teren agory i ruszamy zobaczyć jeszcze Keramejkos. Okazuje się on sporą placówką archeologiczną, w której można znaleźć pozostałości dawnych domów, cmentarza i murów obronnych. Na tym etapie wszyscy są już zmęczeni spacerem, zatem maszerujemy od niechcenia po ścieżkach wytyczonych wśród nagrobków, rzeźb i prastarych fundamentów. Na tablicach informacyjnych można zobaczyć, jak dawniej wyglądał ten teren. Zdecydowanie robił wrażenie większe niż jego współczesna postać. Przy okazji tego porównania, z tyłu głowy zastanawiam się, czy współczesne przepisy budowlane pozwolą zachować nasze budynki w lepszym stanie za parę setek lub tysięcy lat.

Muzeum Akropolu
Ostatnim punktem na dzisiejszej liście rzeczy do odwiedzenia pozostaje Muzeum Akropolu, więc to tam ruszamy po obejściu wszystkich placówek archeologicznych. Na miejscu okazuje się, że bilety mój i Basi przechodzą bez problemu, natomiast reszta wycieczki ma ze swoimi mały problem i nie mogą przejść przez bramki. Na szczęście obsługa jest całkiem pomocna i rozwiązuje tę zagwozdkę. Przy okazji dowiadujemy się, że ekspozycja ruin pod budynkiem muzeum jest otwarta tylko do określonej godziny i jeżeli zajdzie potrzeba wykorzystania trefnych biletów na dole, to ochroniarz będzie o tym poinformowany.

Po muzeum szwendamy się przez półtorej godziny. Zdaje się być mniejsze niż Narodowe Muzeum Archeologiczne, ale ekspozycja jest tu bardziej skrojona i znacznie większa ilość eksponatów przykuwa uwagę. Zatem przechadzam się od rzeźby do rzeźby, dowiadując się jak niektóre z nich mogły wyglądać zanim utraciły swe barwy czy poszczególne elementy. W niektórych miejscach przedstawione są rekonstrukcje wykonane przez współczesnych artystów czy badaczy. Świetny punkt odniesienia do porównań i wizualizacji upływu czasu.

Na ostatnim piętrze kręcimy się przez dłuższą chwilę. To właśnie na nim można zobaczyć płaskorzeźby i inne zdobienia zdjęte z budowli samego Partenonu. Bo może nie każdy ma świadomość, ale to w Muzeum Akropolu można znaleźć eksponaty w postaci elementów konstrukcyjnych z zabudowań Akropolu. To tu można zobaczyć oryginalne kariatydy (rzeźby służące za kolumny), zabrane z Erechtejonu. Te wbudowane obecnie w Erechtejon to tylko repliki.
Kulinaria
Po całym dniu spacerowania postanawiamy zafundować sobie kolację z prawdziwego zdarzenia, w jednej z knajp w pobliżu Anafiotiki. Decydujemy się na Palia Taverna tou Psara, założoną już w 1989 roku[7]. Mimo złej pogody, greckie specjały zajadamy na zewnątrz, przy cieple lampy gazowej. Knajpa zdecydowanie warta uwagi, choć to właśnie w niej płacimy aż 9 euro za przystawkę w postaci kilku kromek chleba i niewielkiej miseczki oliwek. Ale pomijając to – muszę przyznać, że lepiej przyrządzonego mięska już na tym wyjeździe do Grecji nie jadłem. Mimo relatywnie wysokich cen, tę restaurację mogę polecić. Niesamowite jedzenie, niesamowity klimat.

Po tej świetnej kolacji wracamy do mieszkania, gdzie pogramy jeszcze w Cambio – hitową grę karcianą tego wyjazdu – i pewnie wypijemy przy tym trochę procentowych trunków. W końcu urlop to nie tylko zwiedzanie i spacerowanie.
Dzień trzeci
Plac Syntagma
Plan na niedzielny poranek układa się sam. Tego dnia na placu Syntagma, o godzinie 11 czasu lokalnego, można zobaczyć uroczystą zmianę warty pod budynkiem greckiego parlamentu. Oddziałowi ewzonów – elitarnej jednostki wojskowej w tradycyjnych strojach – towarzyszy orkiestra i oddział żołnierzy, a cała ulica przy placu Syntagma jest na tę okazję zamykana.

Zgromadzony tłum, co prawda, trochę utrudnia oglądanie tego widowiska, ale jest to lekcja, którą z chęcią przekazuję dalej. Na placu warto być trochę wcześniej, żeby zająć sensowne miejsce i – być może – zdobyć możliwość zrobienia kilku pamiątkowych fotografii. W naszym przypadku to nie wypaliło, bo staliśmy ledwo w trzecim rzędzie masy gapiów.
Olympiejon, Stadion Panatenajski oraz Lykeion
Po zmianie warty przecinamy Ogród Narodowy Aten (do którego jeszcze wrócimy) i ruszamy w kierunku kolejnych zabytków, na których teren mamy wstęp. Na początek Olympiejon, który nieco rozczarowuje. Nie miałem oczekiwań co do kolejnej garści ruin dawnych zabudowań, ale zdecydowanie nie spodziewałem się kilku kolumn niemal w całości obstawionych rusztowaniami. Nieco lepsze wrażenie robi Łuk Hadriana na rogu placu, ale tu też bym nie przesadzał.


Ponownie przecinamy Ogród Narodowy i mijamy Zappeion – centrum kongresowo wystawowe o olimpijskiej tradycji – przy którym znajduje się linia startu i mety tutejszej edycji biegu Wings for life. Idziemy dalej w kierunku kolejnej budowli związanej ze sportem, czyli w kierunku Stadionu Panatenajskiego. Jest to jedyny obiekt sportowy w całości wykonany z marmuru[8]. I to wykonanie robi piorunujące wrażenie. Po wizycie na Akropolu, trudno dopuścić do siebie myśl, że Stadion nie jest również zabytkiem kultury starożytnych Ateńczyków lub Rzymian.



Następny na liście jest Lykeion, czyli placówka archeologiczna będąca pozostałością dawnej szkoły filozoficznej założonej przez samego Arystotelesa. To od tego miejsca pochodzi polskie słowo liceum[9]. Choć z samej budowli pozostały jedynie ruiny, to zapewne przysporzyły nie lada kłopotu komuś, kto chciał to miejsce zagospodarować na coś innego. Z tablic informacyjnych można się dowiedzieć, że to miejsce stanowiło nie lada gratkę dla starożytnych, chcących zgłębiać swoją wiedzę. Można też wywnioskować, że nauka w dawnych czasach nie była aż tak oderwana od kultury fizycznej, jak to ma miejsce współcześnie.



W pobliżu Lykeionu pozostajemy jeszcze przez chwilę. Nie decydujemy się jednak na obejście po pobliskim Muzeum Bizantyjskim, korzystamy natomiast z tutejszej kawiarenki i na chwilę przysiadamy w cieniu drzew niewielkiego parku przyległego do dawnych, bizantyjskich budowli. Mimo wszystko, temperatura w mieście jest już dość wysoka i Ateny powoli zamieniają się w marmurową patelnię.
Wzgórze Likawitos
Jak wspomniałem, upał coraz mocniej daje się we znaki. Jednak nie powstrzymuje to nas przed porwaniem się na najwyższe wzgórze w centrum Aten, Likawitos, nazwane tak ze względu na rzekome wilki zamieszkujące je w zamierzchłych czasach[10]. Choć jest tu ponoć możliwość wjechania na górę kolejką zwaną teleferik, to na szczęście nikt z nas nie ma aż tak złej kondycji, żeby wzgórza nie zdobyć na własnych nogach. Nie jest to zadanie proste, ale nie oszukujmy się – Likawitos to jednak nie Olimp ani nie Tatry. Choć trzeba przyznać, że piętra roślinności zmieniają się tu w równie dynamiczny sposób.

Szczytowi wzgórza uroku dodaje kościółek Agios Georgios ze swoimi błękitnymi akcentami na zdobieniach i dzwonnicą postawioną nieopodal. Na dłuższą chwilę przysiadamy pod wspomnianą dzwonnicą i przyglądamy się z tej perspektywy panoramie miasta z różnych stron i kątów, pstrykając sobie trochę za dużo zdjęć. Niżej kościółka jest jakaś nowoczesna knajpa przy stacji teleferiku, ale tylko obok niej przechodzimy, schodząc ze szczytu drogą alternatywną do tej, którą weszliśmy.



Do podnóża góry schodzimy w miarę szybko i żwawo. Z niechęcią jednak opuszczamy cień drzew i ponownie zagłębiamy się w miejską dżunglę zabudowań, przez którą przebijamy się w kierunku Ogrodu Narodowego Aten by tam posiedzieć dłużej, niż mieliśmy okazję dotychczas.
Ogród Narodowy Aten
Ostatnim, choć nie najmniej istotnym punktem naszej wycieczki jest Ogród Narodowy Aten, który tego dnia przeszliśmy na przestrzał już co najmniej dwukrotnie. Po spacerze wśród rzędów budynków i asfaltowych ulic, wejście między te wszystkie egzotyczne gatunki drzew daje niesamowitą ulgę. Sprowadzone tu w XIX wieku przez królową Amalię palmy i inne gatunki roślin, sprawiają rajskie wrażenie, a ich kompozycji dopełniają na swój sposób zamieszkujące ten teren zwierzątka.



To właśnie w Ogrodzie Narodowym Aten można zobaczyć kilka zamieszkanych przez karpie koi stawków, przejść się kładką nad wodą, usiąść w cieniu tropikalnych drzew, zobaczyć mini zoo czy poobserwować żółwie zamieszkujące niektóre bajorka. Choć w przypadku tych ostatnich, ich populacja zdaje się przekraczać pojemność tutejszego niewielkiego ekosystemu, przez co zdają się stłoczone jak kury w hodowlanych klatkach.
Monastiraki, Anafiotika i Psirri
Po chwilowym odpoczynku od miejskiego gwaru, wynurzamy się z oazy Ogrodu Narodowego i kolejny raz na tym wyjeździe przecinamy plac Monastiraki. Plac tętni życiem, które mimo wszystko opiera się skwarowi. Płynąca tędy dawniej rzeka wolała schować się pod mozaiką kafli ułożonych na powierzchni tego miejsca, ale ludziom upał jakby nie przeszkadza. Ale to chyba nic dziwnego, bo niemal na każdym kroku można tu kupić kawę lub owoce, zobaczyć jakiś zabytek – np. meczet Tzistarakis – lub po prostu wejść w gąszcz uliczek wypełnionych sklepikami i kupić jakąś pamiątkę, w postaci magnesu na lodówkę czy tutejszej odmiany gry w młynek.

Z placu Monastiraki docieramy do dzielnicy Psirri, żeby poszukać czegoś na obiad. Nie kręcimy się po zaułkach długo, choć jak na odczuwany głód – i tak zbyt długo. W ramach ślepego trafu wybieramy restauracyjkę Krasopoulio tou Kokkora[11], która ze swoim graciarnianym wystrojem i świetnym jedzonkiem (polecam kogucie udko w autorskim sosie) okazuje się strzałem w dziesiątkę. Potem, mimo najedzenia, postanawiam zahaczyć jeszcze o cukiernio-kawiarnię Bougatsadiko Psirri[12], by skosztować ponoć jednego z najlepszych wariantów lokalnego deseru – bougatsy, czyli ciasta z kremem waniliowym. Przypomina mi on trochę karpatkę, a trochę kremówki papieskie – więc zajadam ze smakiem i zdecydowanie polecam. Chyba, że ktoś akurat nie lubi ciast tego typu lub przesadnie dba o linię – całe szczęście, że nie zaliczam się do żadnej z tych grup.


Plac Psirri opuszczam ze swoją bougatsą, bo naszym kolejnym celem są gęste i zwarte uliczki Anafiotiki, czyli niewielkiej dzielnicy Aten zbudowanej niemal zupełnie na modłę budowniczych z wyspy Anafi. Dzięki nietutejszej myśli budowlanej, ten gąszcz kolorowych uliczek pnących się wraz z budowlami po zboczu wzgórza sprawia wrażenie miejsca odległego od Aten o wiele mil morskich. Jeżeli faktycznie wspomniani budowniczy chcieli tu zbudować swój drugi dom, to chyba zaczynam zazdrościć im tego pierwszego. Udało im się przecież stworzyć coś na styl małej wysepki w samym centrum Aten. Skojarzenia z zabudową Hydry czy Santorini – nieprzypadkowe!



Podsumowanie
Tym oto sposobem zleciały nam trzy dni poświęcone na zwiedzanie zabytków Aten i zagłębianie się w ich niezliczone uliczki wypełnione sklepikami, restauracjami, kawiarniami i budkami. Już w poprzednim wpisie zaznaczyłem, że trzy dni to mało na porządne zagłębienie się w to miasto i swe zdanie podtrzymuję.
Niniejszy wpis do najkrótszych nie należy, a przecież tak naprawdę ledwo odhaczyliśmy placówki archeologiczne ujęte w bilecie combo, z kilkoma dodatkami w postaci wzgórz, Stadionu Panatenajskiego, Placu Syntagma czy Ogrodu Narodowego. A i to tak naprawdę z doskoku, niemal ciągle pozostając na nogach, z krótkimi tylko przerwami na jedzenie.

Moje wrażenia są przez to wszystko bardzo niejednoznaczne. Z jednej strony to ciągłe chodzenie z miejsca w miejsce mnie mocno zmęczyło – a pewnie niewysypianie się przez kolejne partyjki cambio dołożyło do tego swoje pięć groszy. Jednak z drugiej strony, odczuwam mocny niedosyt. Nie liznęliśmy w zasadzie życia nocnego Aten, które jest ponoć bogate. Nie zaszliśmy za daleko od centrum. Brakło czasu na dłuższy relaks w parku czy wypicie drinka w jednym z lokali na dachach, a z listy ciekawych muzeów odwiedziliśmy zaledwie dwa.
Trzeba więc powiedzieć to jasno: w Atenach jest co robić, a liczba dostępnych miejsc, atrakcji i rzeczy do zrobienia może elastycznie dostosować się do ilości czasu, który się na to miasto poświęci. Konkluzja? Warto dać sobie trochę czasu na zawieruszenie się w stolicy Grecji…
Źródła informacji
[1] „UBUNTU, Athens – Restaurant Reviews, Phone Number & Photos”, Tripadvisor. http://www.tripadvisor.in/Restaurant_Review-g189400-d25785770-Reviews-Ubuntu-Athens_Attica.html (dostęp 3 lipiec 2023).
[2] „Atena Promachos”, Wikipedia, wolna encyklopedia. 24 styczeń 2022. Dostęp: 26 czerwiec 2023. [Online]. Dostępne na: https://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Atena_Promachos&oldid=66081909
[3] „Wieża Wiatrów”, Wikipedia, wolna encyklopedia. 8 listopad 2021. Dostęp: 26 czerwiec 2023. [Online]. Dostępne na: https://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Wie%C5%BCa_Wiatr%C3%B3w&oldid=65196185
[4] J. Barska, „Ateny mniej znane: śladami Imperium Osmańskiego”, Pod Akropolem, 22 marzec 2018. https://www.podakropolem.pl/ateny-znane-sladami-imperium-osmanskiego/ (dostęp 29 maj 2023).
[5] „Hefajstejon”, Wikipedia, wolna encyklopedia. 9 styczeń 2023. Dostęp: 26 czerwiec 2023. [Online]. Dostępne na: https://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Hefajstejon&oldid=69255216
[6] J. Barska, „Top 10 miejsc do zobaczenia w Atenach”, Pod Akropolem, 18 luty 2020. https://www.podakropolem.pl/top-10-miejsc-do-zobaczenia-w-atenach/ (dostęp 26 czerwiec 2023).
[7] „The Old Tavern of Psarras”, Psarras Tavern. https://psaras-taverna.gr/ (dostęp 26 czerwiec 2023).
[8] „Stadion Panatenajski w Atenach – zwiedzanie, historia, ciekawostki”. https://www.podrozepoeuropie.pl/zwiedzanie-stadion-panatenajski-ateny/ (dostęp 27 czerwiec 2023).
[9] „liceum, Encyklopedia PWN: źródło wiarygodnej i rzetelnej wiedzy”. https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/liceum;4009006.html (dostęp 27 czerwiec 2023).
[10] tomek, „Wzgórze Likawitos”, Ateny.info.pl – praktyczne informacje o Atenach, 25 listopad 2019. https://ateny.info.pl/wzgorze-likawitos/ (dostęp 27 czerwiec 2023).
[11] „KRASOPOULIO TOU KOKKORA, Athens – Psirri / Gazi – Restaurant Reviews, Photos & Phone Number”, Tripadvisor. http://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g189400-d4004713-Reviews-Krasopoulio_tou_Kokkora-Athens_Attica.html (dostęp 27 czerwiec 2023).
[12] „BOUGATSADIKO THESSALONIKI, Athens – Psirri / Gazi – Restaurant Reviews, Photos & Phone Number”, Tripadvisor. http://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g189400-d8784231-Reviews-Bougatsadiko_Thessaloniki-Athens_Attica.html (dostęp 3 lipiec 2023).


Jedna odpowiedź do “Trzy dni w Atenach – jak spędziliśmy ten czas?”
[…] z tym rozwiązaniem niezbyt polubił), udało mi się w końcu opublikować na Zawieruszonym Blogu wpis na temat naszego jednodniowego pobytu na Hydrze, czyli wyspie bez ruchu kołowego. Głupio byłoby go tu nie podlinkować przy okazji. Swoją […]
PolubieniePolubienie