Alpy Julijskie, Słowenia, sierpień 2024
W sierpniu 2024 wracamy do Słowenii z zamiarem dalszego eksplorowania Alp Julijskich. Byliśmy już na Triglavie, w dolinie jezior Triglavskich oraz w okolicach jezior Bled i Bohinj. Tym razem wybieramy zachodnią część gór – okolicę doliny Soczy. Celem jednej z wycieczek jest Jalovec – szczyt opisywany czasem jako „słoweński Matterhorn„. Zmęczeni zastanymi w dolinie Soczy w sierpniu tłumami, decydujemy się na start z najmniej oczywistego punktu: z doliny Zadnja Trenta.
Mała uwaga: we wpisie pojawia się wiele słoweńskich nazw szczytów i przełęczy. Żeby uniknąć tworzenia językowych potworków, nazw własnych we wpisie nie będę odmieniać. Wyjątkami od tej reguły będą Jalovec, Triglav i Prisojnik.
Przed wyruszeniem w drogę…
Na parking przy Flori dojeżdżamy chwilę po 8 rano. Jest niewielki – dosłownie na kilka samochodów – a o tej porze wszystkie miejsca są już zajęte. Na szczęście, tuż przed parkingiem znajduje się szeroka zatoczka, gdzie stoi jedno auto – więc również wybieramy to miejsce.
Przed ruszeniem na szlak, urządzamy sobie śniadanie. Szybkie smażenie jajecznicy z widokiem na płynący obok Suhi potok i mentalne przygotowanie na marsz z plecakiem obciążonym prawie 4 litrami płynów. Start – chwilę po godzinie 9. Według znaku przy parkingu, za 5 godzin powinniśmy stanąć na szczycie.


Na podejściu
Początkowo szlak prowadzi przez las. Najpierw bardzo wąską ścieżką, zakosami – rozszerzy się ona dopiero nieco później. Pod nogami cały czas widać mnóstwo mrówek, które przy każdym postoju pakują się do butów. Stanowią całkiem niezłą motywację, żeby nie robić przerw i nie iść zbyt wolno. Motywację zresztą potrzebną, bo trudność szlaku nie odpuszcza i cały czas mocno pniemy się pod górę.
Po około godzinie dochodzimy do rozwidlenia. W lewo ścieżka odbija na Zavetišče pod Špičkom – tamtędy planujemy wracać. Teraz idziemy w prawo, na Jalovec. Chwilę za rozwidleniem trafiamy na uroczą polankę z domkiem myśliwskim. Robimy – w założeniu – krótki postój, który dość szybko przeradza się w ganianie po całej polanie w poszukiwaniu właściwego szlaku. Dlaczego?
Korzystamy z mapy Kompass („064 julische alpen„1, wydana w 2020 roku), według której w tym miejscu spotykają się 4 szlaki: w kierunku przełęczy Vršič; w kierunku Zavetišče pod Špičkom; szlak z doliny Trenta (którym przyszliśmy) i szlak w kierunku przełęczy Jalovška škrbina. Tym ostatnim chcemy iść dalej, ale nigdzie go nie widać (poza mapą, oczywiście). Po kilkunastu minutach nieudanych poszukiwań, decydujemy się pójść w lewo (na zachód) zakładając, że w najwyżej dojdziemy do Zavetišče pod Špičkom i stamtąd pójdziemy dalej na Jalovec.
Ku naszemu zdziwieniu, po niedługim podejściu trafiamy na rozwidlenie. Z opisu na kamieniu wynika, że możemy stąd iść albo do Zavetišče pod Špičkom, albo na Jalovec. Najwyraźniej wspomniane wcześniej rozwidlenie kartograf umieścił na mapie trochę za wcześnie.
Co ciekawe, na Mapy.cz ten fragment szlaku wydaje się być narysowany poprawnie przy domku myśliwskim, natomiast w dalszej części zaznaczonych jest wiele ścieżek, których w ogóle nie widać w terenie.
Od tego momentu powoli wychodzimy z piętra lasu i wchodzimy w kosówki. Szlak jest dość wąski i miejscami trzeba się wręcz przeciskać między kosodrzewiną. We znaki zaczyna się też dawać słońce i temperatura – nic dziwnego, w dolinie na ten dzień prognozowane były 30-stopniowe upały. Fragment krytyczny jednak nie trwa zbyt długo: kosówki się kończą, wraz ze zdobywaną wysokością robi się chłodniej, a szlak delikatnie się wypłaszcza. Na horyzoncie widać ścianę Goličicy, od której zacznie się wspinaczkowa część wycieczki. Zbocze już z daleka robi wrażenie wręcz pionowego i nie do końca wierzę w to, że właśnie tamtędy będziemy iść.



Wspinaczka wysokogórska
Po podejściu pod ścianę robimy chwilę przerwy na ubranie kasków, przepuszczenie ludzi schodzących z góry i podjęcie decyzji czy ubieramy całe zestawy sprzętu na ferraty. Zastanawiamy się, bo choć ten fragment trasy realnie nie jest via ferratą tylko ubezpieczonym szlakiem, to w sieci natknęłam się na informację, że warto mieć na sobie sprzęt. Jednak nikt ze schodzących nie ma uprzęży ani lonży, a po krótkiej wymianie zdań z jednym z turystów, ostatecznie decydujemy się pozostać przy samych kaskach i rękawiczkach. To dobra decyzja. Fragment ubezpieczony ferratą jest tylko jeden i ma nie więcej niż kilkanaście odcinków stalowej liny. Uprząż by tylko zawadzała.
Powtórzę jeszcze raz: zbocze Goličica to pionowa ściana. Szlak początkowo ją trawersuje, ale potem idzie prosto w górę. To powoduje, że dość szybko za naszymi plecami znajduje się ponad stumetrowa przepaść. Robi wrażenie, szczególnie, że tym odcinkiem mamy do pokonania prawie 200 m wysokości. Zdecydowanie jest to szlak dla osób przyzwyczajonych do dużej ekspozycji, bez lęku wysokości, umiejących poruszać się po skale i mających już doświadczenie w Alpach. Poza wspomnianym krótkim fragmentem ubezpieczonym ferratą, na szlaku są jeszcze dość oszczędnie umieszczone metalowe pręty. Przez wzgląd na ekspozycję, zdecydowanie określiłabym ten fragment jako trudny i na pewno nie polecałabym go przy mokrej skale albo deszczu.
Za eksponowanym odcinkiem, teren lekko się wypłaszcza i wchodzimy na piarg. Jest sypki, stromy i nie idzie się nim zbyt przyjemnie, ale na szczęście nie jest to zbyt długi fragment. Mijamy wyszczerbioną przełęcz Vratca v Ozebnik, i dość szybko trafiamy na kolejną – Jalovško Sedlece.




Na szczyt
Z tej przełęczy od razu wychodzimy na początek szlaku prowadzącego już bezpośrednio na szczyt Jalovca. Do tego miejsca dochodzi też ścieżka prowadząca na Jalovec spod schroniska pod Špičkom – tędy będziemy wracać. Ale najpierw na szczyt!
Dojście na czubek Jalovca zajmuje nam nieco ponad godzinę. Sztuczne ułatwienia, podobnie jak wcześniej, są rozmieszczone bardzo oszczędnie. Sam szlak natomiast nie jest już tak eksponowany (co nie znaczy, że ekspozycji nie ma! jest, ale to już nie jest poziom ściany Goličica). Idziemy głównie granią, raz schodząc na jedno, raz na drugie zbocze góry. Czasem szlak przypomina drogę na Jagnięcy Szczyt w Tatrach, a czasem grań między Małym Triglavem, a Triglavem – z tą różnicą, że bez rozciągniętej ferraty. Z każdym pokonanym metrem widoki robią się coraz bardziej imponujące.
Na szczycie meldujemy się o godzinie 14:20, co oznacza, że prawie zmieściliśmy się w czasie z drogowskazu przy parkingu. Kto wchodził kiedyś na Triglav ten wie, że oznaczenia w tych górach zakładają naprawdę żwawe tempo – czyżbyśmy zaczynali dorównywać słoweńskim turystom? Widok z Jalovca mamy wprost bajeczny. Podziwiamy panoramę Alp Julijskich, z Triglavem i Prisojnikiem na czele. Piękne widoki, bezchmurna pogoda i utrzymujące się doskonałe prognozy przekonują nas do posiedzenia na szczycie chwilę dłużej i schodzić zaczynamy dopiero około godziny 15.


Pora wracać
Zejście z przełęczy Jezerca S do Zavetišče pod Špičkom, jak przystało na wysokogórski szlak, jest strome – choć na pewno nie tak, jak ściana Goličica. Schodząc, trawersujemy zbocza Veliki Ozebnik, więc wysokość tracimy szybko i dość przyjemnie. Na tym fragmencie szlaku znajduje się też trochę sztucznych ułatwień w postaci prętów i kilka fragmentów z rozciągniętą stalową liną.
Zdecydowanie polecam robić tę pętle w tę samą stronę, co my. Będzie przyjemniej i prawdopodobnie bezpieczniej.
Docieramy do schroniska Zavetišče pod Špičkom, którego nazwę można przetłumaczyć jako schron pod szczytem o wymownej nazwie Špiček. I rzeczywiście, budynek przypomina miniaturową wersję Chaty pod Rysami. Ma nawet równie malowniczo usytuowaną toaletę, choć bez okna z widokiem na góry. Pod schroniskiem robimy krótki postój na zasłużonego radlera i podziwianie kolejnej porcji widokówek. Te spod schroniska nie ustępują zbyt mocno tym widzianym z samego Jalovca.
Radlery wypite, więc bez zbędnego ociągania ruszamy dalej, bo do pokonania mamy jeszcze ponad 1000 m w dół. Ciężko powiedzieć czy to kwestia procentów w piwku, idealnego nachylenia szlaku czy może wizji pizzerii niedaleko naszego kempingu, która zamyka się o 21 – w każdym razie te 1000 m w pionie i 5 km w poziomie pokonujemy w jakieś 1,5 h. Zatem do pizzerii na campingu Trenta wyrabiamy się – i to ze sporym zapasem czasu! 🙂




Podsumowanie
- Czas przejścia wraz z postojami: 10 h
- Przewyższenie: 1800 m
- Dystans: ok. 15 km (razem z błądzeniem po polanie w poszukiwaniu szlaku)

Trasa którą wybraliśmy, jest dość długa i wymagająca zarówno kondycyjnie, jak i technicznie. Za to odwdzięcza się cudownymi widokami i niewielką ilością ludzi na szlaku. W sierpniu, w szczycie sezonu, minęliśmy dosłownie kilkanaście osób – licząc w tym obsługę i klientów schroniska. Wadą tej trasy, jak pewnie można łatwo zorientować się po zdjęciach, jest brak dobrego widoku na sam Jalovec.
Wybierając się na tę wycieczkę trzeba pamiętać, że po drodze nie znajdziemy żadnych źródeł wody pitnej. Byliśmy w Słowenii w trakcie sporych upałów, gdy w dolinach w ciągu dnia temperatury przekraczały 30 stopni. Dlatego na wycieczkę zapakowałam do plecaka 3 l wody i 0,75 l izotoniku. Wypiłam wszystko, plus 0,5 l radlera w schronisku. Na zejściu wody już mi brakowało i gdybym miała powtarzać wejście na Jalovec w podobnych warunkach, rozważyłabym dorzucenie do plecaka drugiej butelki izotoniku.
Tak czy inaczej, było warto i polecam tę trasę fanom bardziej wymagających trekkingów – zwłaszcza, że patrząc po liczbie wpisów, nie należy ona do najpopularniejszych wycieczek w tej części gór.
- 064 julische alpen, link do konkretnego egzemplarza: https://www.amazon.pl/064-julische-alpen-KOMPASS-App-Fahrradfahren/dp/3990448706 ↩︎
- Mapy.cz ścieżka na podstawie pokonanej przez nas drogi – https://pl.mapy.cz/s/dafucopeze ↩︎

