Tour du Mont Blanc – spóźniona relacja

Francja, włochy i szwajcaria, sierpień 2020

Jakiś czas temu wybrałam się do Wędrówki Pub we Wrocławiu, na prelekcję dotyczącą przejścia Tour du Mont Blanc. Choć sama przeszłam ten szlak – z wyłączeniem niewielkiego fragmentu – w 2020 roku, uznałam, że ciekawie będzie porównać swoje doświadczenia z doświadczeniami kogoś innego. Przy okazji, całe to spotkanie zainspirowało mnie do poszukania stworzonego prawie 2 lata temu szkicu opisu przygód moich i mojej kumpeli Juli na tej trasie i opublikowania go.

Co to jest TMB?

Pewnie część czytelników, która trafiła na tego bloga z powodów innych, niż szukanie informacji o TMB, zastanawia się o czym tu jest właściwie mowa. Spokojnie, już tłumaczę!

TMB to skrót od Tour du Mont Blanc, co można przetłumaczyć jako trekking dookoła masywu Mont Blanc. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest to jeden z najbardziej znanych na świecie trekkingowych szlaków długodystansowych. Trasa biegnie przez terytorium trzech krajów: Francji, Włoch i Szwajcarii, okrążając masyw Mont Blanc. Jest to pętla na dystansie ok. 170 km przy niemal 10 km przewyższenia do pokonania oraz z mnóstwem zachwycających alpejskich widoków do obejrzenia!

Miejsce oficjalnego startu TMB w Les Houches

Dzień 1

Les Houches → Refuge La Balme

Dystans: ok. 25 km
W górę: 1500 m
W dół: 900 m
Czas w drodze: ok. 10h

Poprzedniego dnia dojechałyśmy późnym wieczorem do Chamonix. Po nocy spędzonej wygodnie w aucie, na campingu Le Grand Champ, wstajemy rano i z radością zauważamy, że deszcz zapowiadany na pierwszą połowę dnia to w rzeczywistości delikatna mżawka.

Zatem zaczynamy: szybkie śniadanie, trochę wolniejsze pakowanie plecaków i wyruszamy autem do sąsiedniej miejscowości Les Houches na poszukiwanie darmowego parkingu dedykowanego turystom chcącym przejść Tour de Mont Blanc. Chodzi o ten konkretny, bo można na nim zostawić auto całkiem za darmo na okres do 10 dni.

Na miejsce docieramy w okolicy 10:30. Trafiamy na parking, który według Map Google wydaje się być tym właściwym, jednak nasze wątpliwości budzi informacja po jego jednej stronie o odholowaniu aut stojących więcej niż dobę. Mimo wątpliwości, decydujemy się zostawić samochód i ruszamy w poszukiwaniu oficjalnego startu całego szlaku. 

Pierwszy znak z oznaczeniami „TMB” obok nazw miejsc docelowych

Na miejscu spotykamy grupę chłopaków z Polski i po krótkiej wymianie zdań dochodzimy do wniosku, że parking na którym zostawiłyśmy auto jednak wcale nie jest parkingiem dla turystów z TMB. Zatem wracamy i razem z chłopakami znajdujemy właściwy parking. Zajmuje to trochę czasu. Ostatecznie, po pożegnaniu naszych nowych znajomych, wyruszamy na szlak po 12. Swoją drogą, tę samą ekipę spotykałyśmy na szlaku prawie codziennie – jeżeli ktoś z Was tu trafił, to pozdrawiamy! 

Przed nami 600 m podejścia na przełęcz Col de Voza usytuowaną na 1650 m n.p.m. Szlak jest dość monotonny. Najpierw asfaltowa droga, która później zmienia się w utwardzoną. Dość szybko docieramy na miejsce – niestety bez większych widoków, bo chmury po porannym deszczu wciąż są bardzo nisko. 

Przełęcz Col de Voza
Zdjęcie: Jula

Z przełęczy szlak prowadzi nas z powrotem na dół i biegnie przez kilka urokliwych alpejskich wiosek do miejscowości Les Contamines. Tam kończy się, według większości przewodników i relacji na innych blogach, pierwszy etap TMB. My jednak, zgodnie z naszym pierwotnym planem, chcemy przejść pierwszego dnia dłuższy odcinek i spać przy schronisku Refuge La Balme. Przemawia za tym fakt, że na łączce obok budynku można rozłożyć się z namiotem za darmo. 

Do schroniska docieramy przed 21. Rozkładamy namiot, przy okazji zapoznając się z naszym sąsiadem – meksykaninem Sanderem, z którym później spędzimy na szlaku kolejne półtora dnia. Dzięki Sanderowi nie zostaniemy także bez mapy na odcinku Szwajcarskim, ponieważ tego samego wieczoru orientujemy się, że posiadana przez nas mapa nie jest obejmuje całego TMB, lecz tylko masyw Mont Blanc – czyli nie ma na niej terenu Szwajcarii.


Dzień 2

Refuge La Balme → Refuge des Mottets

Dystans: ok. 14 km
W górę: 1100 m
W dół: 900 m
Czas w drodze: ok. 9h

Plan na drugi dzień wyprawy zakłada przejście alternatywną częścią trasy. Ma ona nas poprowadzić przez najwyższy punkt wycieczki, czyli przełęcz Col de Fours  na wysokości 2685 m n.p.m. Najpierw jednak czeka nas podejście na Col de la Croix du Bonhomme. Pogoda jest prawdziwie letnia, a trasa staje się o wiele bardziej widokowa niż poprzedniego dnia. Choć można się było tego spodziewać przy tych warunkach, tłum ludzi na szlaku i tak nas zaskakuje. 

Widok z przełęczy Col de la Croix du Bonhomme
Zdjęcie: Jula

Podejście na przełęcz Col de la Croix du Bonhomme jest moim zdaniem najbardziej wyczerpującym podejściem na całej trasie. Może dlatego po dotarciu na górę, na szlaku robi się jakby nieco luźniej. Po zrobieniu kilku fotek i batonie, kontynuujemy wędrówkę. Czeka nas jeszcze kawałek przejścia do schroniska Refuge de la Croix du Bonhomme, przed którym zamierzamy skręcić na szlak prowadzący na Col de Fours. Warto tutaj zaznaczyć, że ten wariant TMB to chyba jedyna część szlaku nieoznaczona znacznikami TMB. 

Widokówka z okolic przełęczy Col de Fours

Co do wejścia na Col de Fours – w porównaniu do poprzedniego było proste i przyjemne. Po zdobyciu przełęczy, zostaje już tylko zejście w dół, do Refuge des Mottets obok którego podobno można spać na dziko. Po drodze mijamy małą wioskę, Ville des Glaciers, gdzie decydujemy się kupić ser u miejscowego rolnika. Jeszcze przed schroniskiem widzimy porozkładane po obu stronach szlaku namioty. Domyślamy się, że to tutaj możemy się rozstawić. 

Zachodzimy do schroniska wziąć upragniony prysznic (€3 od osoby). Po czym kolacją w postaci kuskusu i kupionego wcześniej sera kończymy drugi dzień TMB.


Dzień 3

Refuge des Mottets → Courmayeur

Dystans: ok. 25 km
W górę: 1400 m
W dół: 2100 m
Czas w drodze: ok. 12h

Trzeci dzień zaczynamy od podejścia na przełęcz Col de Seigne (2512 m n.p.m) i przejście przez granicę. Włochy witają nas pięknymi widokami oraz temperaturą wzrastającą z każdą minutą. Po zejściu z przełęczy, decydujemy się zrobić przerwę na ciacho w pięknie położonym w otoczeniu lodowców schronisku Rifugio Elisabetta

Widok na Rifugio Elisabetta, Włochy

Ze schroniska wyruszamy w dalszą drogę około 13, w morderczym już upale. Po cichu liczymy, że stąd do Courmayeur jest już jak rzut beretem. Niestety tak nie jest. Kawałek za schroniskiem, ku naszemu zdziwieniu, zaczyna się dość długie podejście. Na szczęście trudy wędrówki wynagradzane są nam możliwością obserwacji lodowców na przeciwległych zboczach. 

Około 18 docieramy do Rifugio Maison Vieille. Zmęczone podejściami, zejściami i upałem zauważamy drogowskaz informujący, że do Courmayeur zostały jeszcze niemal 2 godziny drogi. Po chwili odpoczynku i pogodzenia się z perspektywą kolejnych 2 godzin na szlaku, ruszamy dalej. 

Rifugio Maison Vieille

Bez wahania mogę stwierdzić, że ten kawałek szlaku to najmniej przyjemne zejście jakim kiedykolwiek zdarzyło mi się iść. Szlak jest poprowadzony miejscami po stoku, a miejscami stromą piaszczystą drogą pod kolejką i to naprawdę spora próba wytrzymałości zarówno dla kolan jak i psychiki schodzącego. Na szczęście, w połowie zejścia napotykamy podpitą włoszkę idącą bez butów i głośno dyskutującą ze swoim trochę mniej podpitym partnerem. Humor nam się poprawia, a wyprzedzenie kogoś naszym ślimaczym tempem daje trochę dodatkowej motywacji.

Do Courmayeur docieramy po godzinie 20 i powoli zaczynamy szukać pizzerii z wolnymi miejscami. Po drodze idziemy sprawdzić rozkłady jazdy autobusów. Spotyka nas oraz parę holendrów, którą poznałyśmy na przystanku, niemiłe rozczarowanie. Kemping Camping des Grandes-Jorasses w dolinie Val Ferret, na którym mieliśmy się zatrzymać, jest nieosiągalny. Tego ranka z doliny zostali ewakuowani ludzie z powodu ryzyka rozpadu jednego z lodowców, a droga pozostaje zamknięta. To wymusza na naszej czwórce zmianę planów i dojazd na camping po przeciwnej stronie Courmayeur

Wróćmy jednak do pizzy. Jest tak genialna, że z zachwytu spóźniamy się na przedostatni autobus na camping. Ostatni ma być o północy, co zapewnia nam dodatkową atrakcję w postaci dwóch godzin spędzonych na przystanku autobusowym, przy próbach znalezienia noclegu w normalnej cenie na miejscu. Koniec końców, na wspomniany wcześniej kemping docieramy trochę po północy.


Dzień 4

Courmayeur → okolice Refuge Walter-Bonatti

Dystans: ok. 14 km
W górę: 1300 m
W dół: 400 m
Czas w drodze: ok. 7h

Zmęczone przeżyciami poprzedniego dnia (i nocy), wstajemy dość późno. Kemping na którym spałyśmy, jest znacznie oddalony od miejsca z którego planujemy rozpocząć dziś trekking. Ostatecznie godzimy się z faktem, że nasz pierwotny plan zakładający dojście na szwajcarskiej miejscowości La Fouly jest niewykonalny.

Podejmujemy więc decyzję o braku planu, w związku z czym nasz kolejny nocleg będzie tam, gdzie uda nam się tego dnia dotrzeć. Ale zanim wyjdziemy na szlak, czekają nas jeszcze szybkie zakupy w Carrefourze i gigantyczna porcja lodów ze znajomym Włochem.

Podejście do Rifugio Giorgio Bertone

Na szlak trafiamy około 13. Towarzyszy nam prawie 30-stopniowy upał. Całe szczęście, że pierwszy etap dzisiejszej wędrówki to raczej niewymagające podejście w cieniu drzew. O ile niewymagającym podejściem można nazwać jakiekolwiek, gdy ma się na plecach 15 kilogramów w plecaku, a temperatura przypomina bardziej z południowo-włoskie wybrzeże, niż Alpy. Do schroniska Rifugio Giorgio Bertone docieramy wykończone temperaturą i z ulgą schładzamy części naszego ubrania w korycie z wodą. 

Dalsza część szlaku to zaskakująco płaska ścieżka po zboczach, częściowo ocieniona rosnącymi przy szlaku drzewami z przepięknymi widokami na lodowce po drugiej stronie doliny. Około 19 docieramy do Refuge Walter-Bonatti – schroniska usytuowanego w jeszcze piękniejszym miejscu, niż Rifugio Elisabetta, z widokiem na lodowiec z okien i podwórka.

Widokówka na lodowiec i ruiny górskich zabudowań na trasie za schroniskiem

Po chwili odpoczynku ruszamy dalej, rozglądając się za miejscem dogodnym na nocleg. Jakieś 40 minut drogi za schroniskiem, naszym oczom ukazuje się nieco łagodniej nachylone zbocze, przecięte dwoma strumykami, na którym widzimy 3 rozłożone namioty. Postanawiamy zostać tutaj. 

Nasz nocleg z najpiękniejszym widokiem
Zdjęcie: Jula

Tego dnia miałyśmy niewątpliwie najciekawszą noc wyjazdu, ponieważ tuż po zapadnięciu zmroku tuż za ścianami naszego namiotu postanowiły żerować świstaki. Napędziły nam sporo strachu – szczególnie wtedy, gdy jeden dosłownie wpadł nam na ścianę na namiotu. Na szczęście przeżyłyśmy to zderzenie i mam nadzieję, że ten świstak również.


Dzień 5

Okolice Refuge Walter-Bonatti → La Fouly

Dystans: ok. 16 km
W górę: 800 m
W dół: 1200 m
Czas w drodze: ok. 8h

Jako, że spałyśmy na dziko – co we Włoszech jest nielegalne na wysokościach mniejszych niż 2500 m n.p.m. – tego dnia wstajemy względnie wcześnie, bo przed 7 rano. O dziwo, jesteśmy pierwszą ekipą śpiącą w tym miejscu, która jest gotowa do drogi.

Alpejski poranek

Czeka nas dzisiaj podejście na przełęcz Col Ferret (2 537 m n.p.m.), przekroczenie granicy ze Szwajcarią i wyjście poza teren objęty mapą, którą posiadamy. Najpierw jednak szlak prowadzi nas na dno doliny Val Ferret obok schroniska (a jakże!) Chalet Val Ferret. Zatrzymujemy się tu na chwilę i uzupełniamy zapas wody. Dalej, dość płaskim i niewymagającym szlakiem docieramy do Rifugio Elena – schroniska, które ku naszemu zdziwieniu okazuje się zamknięte. Stamtąd dochodzimy już na samą Col Ferret

Schronisko Chalet Val Ferret

Na przełęczy podziwiamy ostatnie tego dnia krajobrazy z lodowcami i po upewnieniu się, że transmisja danych w telefonach jest wyłączona, rozpoczynamy Szwajcarski odcinek TMB. Różnica w krajobrazie po obu stronach przełęczy jest ogromna: włoski odcinek obfitował w widoki na lodowce i nagie skały, natomiast po szwajcarskiej stronie przełęczy widać rozległe zielone łąki i trochę łagodniejsze szczyty.

Ostatni rzut okiem na lodowiec (tego dnia)

Wędrówka po szwajcarskiej stronie szlaku jest całkiem przyjemna i dość szybko tracimy wysokość. Dość typowo tutaj, górska ścieżka zmienia się za niedługo w szeroką drogę polną (albo, mówiąc ściślej, drogę górską), a gdy dochodzimy na dno doliny okazuje się, że do dzisiejszego miejsca noclegu trzeba pokonać także spory kawałek asfaltem. 

Dość zmęczone docieramy w końcu na kemping Camping des Glaciers w miejscowości La Fouly. Kemping ten okazuje się być naszym najdroższym noclegiem wyjazdu (płacimy ponad 70 zł za osobę). Nie ma tu jakichś luksusów, ale przynajmniej łazienki są czyste, pod prysznicem jest cieplutka woda, a do tego mamy ogólnodostępny budynek ze stołami, grami planszowymi i dużym pudłem rzeczy pozostawionych do wykorzystania. Jako ciekawostkę dodam, że dostajemy też worek na śmieci opisany naszymi danymi. 

Po całym dniu na szlaku

W samym La Fouly jest także całkiem dobrze wyposażony market, w którym zaopatrujemy się tego wieczoru w jedzenie na kolację. Ceny, rzecz jasna, są takie, jak na jedyny szwajcarski market w górskiej miejscowości przystało. 

Jedząc kolację, próbujemy ustalić plan na kolejny dzień z Julą i Romkiem, który mieszka w Szwajcarii i chce dołączyć do nas kolejnego dnia. Ostatecznie, za jego namową decydujemy, że odcinek TMB z La Fouly do Lac Champex pokonamy następnego dnia z Romkiem, jadąc samochodem. Podobno i tak jest najmniej widokowy, a do tego bardzo krótki – czego niestety nie mogę teraz potwierdzić, bo przecież go ostatecznie nie sprawdzamy.


Dzień 6

Champex-Lac → La Peuty

Dystans: ok. 16 km
W górę: 900 m
W dół: 1100 m
Czas w drodze: ok. 7h

Rano przyjeżdża po nas na kemping Romek i w trójkę jedziemy do Champex-Lac. Niestety, z różnych przyczyn okazuje się, że Romek nie będzie jednak naszym towarzyszem tego dnia. Ale przynajmniej jemy razem śniadanie nad jeziorem (po raz pierwszy coś innego niż owsianka – dziękujemy Romek!) i miło spędzamy wspólnie poranek. 

Jezioro Lac de Champex
Zdjęcie: Jula

Na celownik tego dnia obieramy łatwiejszy wariant trasy (trudniejszy biegnie przez przełęcz i jest odradzany przy złej pogodzie), więc nawet po odjeździe Romka nie spieszymy się z wyruszeniem na szlak i zachodzimy jeszcze do napotkanego sklepu na lody. 

Trasa tego dnia prowadzi przez alpejskie pastwiska i miejscowości i śmiało mogę stwierdzić, że był to najnudniejszy dzień całego przejścia. Warto tu jednak zaznaczyć, że przez ostatnie kilka dni co chwilę oglądałyśmy lodowce i górskie szczyty, więc opinia na temat pasterskiej dolinki może tu być niemiarodajna. Tak czy inaczej, jednogłośnie z Julą stwierdzamy także, że jeśli odcinek z La Fouly do Lac Champex miał być nudniejszy od tego to dobrą decyzją było jego pominięcie.

OznaczeniaTMB to czasem partyzantka

Najbardziej wyczekiwanym przeze mnie miejscem na tym odcinku jest przełęcz Col de Forclaz. Jeżeli macie jakieś ubrania turystyczne z Decathlonu, to tak, od tej przełęczy wzięła się ich nazwa. Sama okazuje się jednak lekkim rozczarowaniem, podkreślonym dodatkowo przez pełny śmietnik obok znaku ją oznaczającego.

Noc spędzamy na kempingu La Peuty – choć raczej można to miejsce nazwać polem z możliwością rozbicia namiotu. Dostępna jest tutaj budka z dość brudną toaletą, zimną wodą w kranie oraz dwa prysznice wyglądające jak Toi Toi (choć trzeba przyznać, że tutaj akurat ciepła woda była dostępna). Za te wszystkie luksusy płacimy €6 za osobę.

Widok z kempingu – i tak niezła jakość zdjęcia, jak na miejsce za €6

Dzień 7

La Peuty → Tre-le-Champ

Dystans: ok. 13 km
W górę: 900 m
W dół: 1000 m
Czas w drodze: ok. 7h

Dzień numer 7 zaczynamy od podejścia na przełęcz Col de Balme, oddzielającą Szwajcarię od Francji. Podejście jest raczej monotonne i przez większość czasu prowadzi przez las, więc zapadających w pamięć widoków tu nie ma. Jednak widoki z samej przełęczy zdecydowanie to wynagradzają. Po dojściu na Col de Balme, witają nas z powrotem lodowcowe pejzaże, a także sam Mont Blanc

Schronisko Refuge du Col de Balme

Po krótkiej przerwie decydujemy się najbardziej wysokościowy wariant TMB, biegnący przez szczyt Aiguillette des Posettes. Chcemy jak najdłużej cieszyć się pięknymi widokami przed zejściem na dużo niżej położoną przełęcz Col des Montets

Na odcinku Col de BalmeCol des Montets dobitnie przekonujemy się o prawdziwości stwierdzenia, że “pogoda w górach zmienia się bardzo szybko”. Gdy wyruszamy z Col de Balme niebo jest bezchmurne, a słońce świeci tak samo mocno, jak przez ostatnie 6 dni. 

Selfie przy całkiem niezłej pogodzie, godzina 13:00

Jednak nieco ponad godzinę później, na Aiguillette des Posettes, słyszymy pierwsze grzmoty i widzimy pierwsze błyskawice. Kilkanaście minut później i ledwo kilkadziesiąt metrów niżej łapie nas deszcz, który szybko przechodzi się w ulewę, a następnie potężną burzę z gradobiciem. 

Zdecydowanie są to najgorsze warunki, w jakich kiedykolwiek zdarzyło mi się znaleźć na górskim szlaku. Grad dość mocno daje o sobie znać na każdym odkrytym kawałku skóry, a szlak zmienia się w górski potok. Buty z GORE-TEX pomimo tego, że skutecznie chronią przed wsiąkaniem wody do buta, nie zabezpieczają przed wlewaniem się jej od góry. 

Nadciągająca ulewa, godzina 13:40
Zdjęcie: Jula

Znowu, zgodnie ze stwierdzeniem “pogoda w górach zmienia się bardzo szybko”, gdy schodzimy na Col des Montets, z gradobicia pozostaje już tylko lekka mżawka. Zmarznięte i przemoczone, pomimo peleryn przeciwdeszczowych, trafiamy do restauracji Auberge La Boerne, gdzie jemy przepyszne tarty. Ogólnie, bardzo polecam to miejsce. 

Gradobicie minęło, ubranie zostało – godzina 15:15
Zdjęcie: Jula

Gdy jemy obiad, znowu zaczyna padać, a prognozy po raz pierwszy od początku wyjazdu są zgodne co do tego, że noc zapowiada się podobnie. Prognozowany deszcz oraz możliwość darmowego przejazdu pociągiem (na kempingu Le Grand Champ w Chamonix dostałyśmy specjalne karty uprawniające do darmowych przejazdów) skłaniają nas do powrotu do samochodu i spędzenia nocy na kempingu, śpiąc w aucie. 


Dzień 8

Tre-le-Champ → Lac Blanc → Tre-le-Champ

Dystans: ok. 11 km
W górę: 900 m
W dół: 900 m
Czas w drodze: ok. 6h

Jeszcze poprzedniego dnia ustaliłyśmy, że nie dokończymy całej pętli Tour du Mont Blanc. Przed nami jeszcze około 24-kilometrowy odcinek z Col des Montets do Les Houches. Przemoczone po poprzednim dniu buty skutecznie zniechęcają do dalszej długiej wędrówki. Motywacji nie dodają też prognozy pogody, grożące kolejnym załamaniem pogody. 

Zamiast tego, nasz plan zakłada przejazd samochodem na przełęcz Col des Montets, a stamtąd przejście fragmentu trasy TMB i dojście nad jezioro Lac Blanc. Samo jezioro i szlak w jego bezpośredniej okolicy pod względem ilości ludzi kojarzy się trochę z Morskim Okiem – najprawdopodobniej ze względu na możliwość dojechania kolejką z Chamonix w jego pobliże. 

W tle: widok na Mont Blanc
Zdjęcie: Jula

Szlak z przełęczy do jeziora jest niezwykle widokowy. Cały czas mamy widok na Mont Blanc i wspomniane tu już nieraz lodowce. Napotykamy na tym fragmencie także drabinki i sztuczne ułatwienia, które nie mają nic wspólnego z tatrzańskimi łańcuchami. Dla każdej obytej z przestrzenią i takimi miejscami osoby nie powinny one sprawić żadnego problemu – nawet z ciężkim plecakiem.

Po południu meldujemy się przy aucie i wyruszamy na zasłużony odpoczynek nad Jeziorem Genewskim. Tak kończy się nasza przygoda z Tour du Mont Blanc.


To tyle, jeżeli chodzi o samą relację z wyprawy na Tour du Mont Blanc. W kolejnym wpisie postaram się zawrzeć garść bardziej praktycznych informacji i wskazówek na temat samej trasy. To na wypadek, gdyby jacyś czytelnicy zdecydowali się wybrać na tę wędrówkę.


Jedna odpowiedź do “Tour du Mont Blanc – spóźniona relacja”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: