Wejście na Triglav z doliny Krma

Alpy julijskie, Słowenia, Lipiec 2021

Z perspektywy czasu myślę sobie, że byłem strasznym ignorantem. Słowenię, ten niewielki kraj wciśnięty między Austrię, Włochy, Chorwację i Węgry, w najlepszym wypadku kojarzyłem co najwyżej jako państwo, przez które przejeżdża się w drodze na wczasy w Chorwacji. Kojarzyłem też, że jest tam Triglav – ale co z tego, skoro to tylko jedna góra? – myślałem…

Cóż, w tym roku wreszcie zderzyłem się ze swoimi dotychczasowymi przekonaniami. Przyjąłem do wiadomości, że mapa to nie teren. Ruszyliśmy w czteroosobowym składzie właśnie do Słowenii, zobaczyć te coraz bardziej przebijające się do świadomości Alpy Julijskie i jeziora w ich pobliżu. Nomen omen, będąc w Bledzie, przestałem żyć w błędzie. W końcu dostrzegłem to, co Słowenia ma do zaoferowania turyście. A ma całkiem sporo, tylko trzeba zjechać z autostrady. Albo w ogóle na nią nie wjeżdżać.


Dovje

Po ponad ośmiuset kilometrach jazdy wysłużoną Alhambrą, pora na wypoczynek. Wszyscy są już czymś zmęczeni. Jula – niewyspaniem. Basia – nawigowaniem całą drogę. Artur – moją playlistą. Ja – prowadzeniem samochodu.

Wieczorem meldujemy się na kempingu Kamne w miejscowości Dovje[1]. Po rozłożeniu namiotów, obiecujemy sobie jeszcze partyjkę jakiejś gry. Nic z tego – po kolacji i prysznicu, brakuje nam wieczoru. Nazajutrz czeka nas planowanie i męcząca wyprawa na świętą górę Słowenii – Triglav. Dlatego, zamiast grać w cokolwiek do późna, idziemy spać tak wcześnie, jak to możliwe.

Widok z kempingu Kamne na Alpy Julijskie

Kemping opuszczamy o godzinie 9:30. Pierwsza przygoda dnia to przejazd na parking w pobliżu szlaku turystycznego. Początkowo droga biegnie po asfalcie, jednak w końcu zjeżdżamy na fragment gruntowy i tam już raczej można mówić o tym, że droga skacze, a nie biegnie. Jest nierówno, wyboiście, miejscami są duże skarpy. Poczciwa Alhambra znosi ten sprawdzian z off-roadu całkiem nieźle, ale trzeba pamiętać, że w drugą stronę również będziemy musieli tędy przejechać.

Po drodze spotykamy lisa, który naszą obecnością zdaje się być zdziwiony nie mniej, niż my jego. Uważnie nam się przygląda. Co widzi? Granatową puszkę, a w niej czwórkę osobników rasy ludzkiej, z wymierzonymi w niego obiektywami. Zatrzymuje się na pobliskim konarze, ewidentnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie dziwię mu się. Sam bym nie wiedział na jego miejscu.

Lokalny lisek

W końcu dotaczamy się do parkingu Pri Lesi[2]. Stąd wyruszamy w stronę Triglavskiego Domu na Kredaricy.


Pierwsze kroki w Alpach Julijskich

Pierwsza część szlaku to płaski kawałek wśród lasów. Idzie się lekko i przyjemnie, choć po pewnym czasie może się dłużyć. Niestety, nie ma w tej chwili innej opcji do wyboru, więc powoli przecinamy kolejne poziomice na mapie. W końcu pokonujemy leśne piętro gór i osiągamy wystarczającą wysokość, by móc podziwiać dolinę U-kształtną, w której od rana się znajdujemy.

Dolina Krma, widok w kierunku Dovje

Na kolejnych fragmentach szlaku da się już usłyszeć krowie dzwonki, a same stadka pasących się krów wyłaniają się na zboczach niedługo potem. Zawsze mnie zastanawiało, kto właściwie opiekuje się tym bydłem. Choć stada widać i słychać było nawet w Dolomitach, to gdy tam byliśmy, nigdy nie zdarzyło mi się widzieć, żeby ktokolwiek ich pilnował.

Z drugiej strony, czy takie krowy w ogóle wymagają opieki? Jaką kontrolę nad nimi może mieć pojedynczy pasterz? Chyba, że zamiast pasterza można mówić o jakimś alpejskim odpowiedniku kowboja. Akurat jestem w trakcie czytania Na południe od Brazos, ale nie ułatwia mi to wyobrażenia sobie alpejskiego kowboja. Mimo wszystko, koncepcja bacy czy innego tego typu pasterza zdaje się bardziej adekwatna.

Mijanie byka na szlaku

Pierwszy punkt czerpania wody mijamy, przy drugim robimy postój. Jak dotąd minęliśmy sporo ludzi, ale dopiero w tym miejscu wywiązuje nam się pierwsza rozmowa z kimś obcym. Choć w Alpach Julijskich spotyka się przede wszystkim mieszkańców Słowenii, na pierwszym potencjalnie ważnym rozdrożu spotykamy akurat Polaków.

Z polany Zgornja Krma, na której się znajdujemy, w stronę Triglava prowadzą dwie drogi. Pierwsza – przez Konjsko sedlo. Druga – przez Ulice. Z mapy wynika, że nie ma zbyt dużej różnicy pomiędzy nimi. Jednak Polacy, z którymi rozmawiamy, uświadamiają nas w tej kwestii: mapa to nie terytorium. Im się zdarzyło wejść na górę przez Ulice, potem zejść przez Konjsko sedlo. Nie polecają tej opcji. Droga powrotna jest bardzo stroma. Radzą trasę odwrotną. Jeszcze nie wiemy, że dają nam dobrą radę. Niedługo potem ruszamy dalej.

Jak się okazuje, punkt czerpania wody na polanie Zgornja Krma wytycza ostatni w miarę płaski fragment dzisiejszej wędrówki. Na Konjsko sedlo prowadzi bardzo stromy, piarżysty szlak. Nie idzie się po nim przyjemnie. Kamienie osuwają się spod stóp, miejscami trzeba wspinać się po skałach. Zgodnie z otrzymanymi wskazówkami, muszę przyznać jedno: tym odcinkiem zdecydowanie lepiej idzie się pod górę, niż szłoby się w dół.

Ubezpieczone fragmenty podejścia na Konjsko sedlo. Fot.: Artur

W końcu pokonujemy najgorszy fragment i przez chwilę możemy odetchnąć na długim trawersie. Po pokonaniu go, wychodzimy w pobliże leju krasowego Snezna konta. Z miejsca rzucają się nam w oczy dość duże pokłady śniegu oraz stado owiec, które trawersuje Triglavski Vogel. Oczywiście – jak przystało na alpejskie standardy – owce ewidentnie spacerują samopas.

Owce trawersujące Triglavski Vogel

Triglavski Dom na Kredarici

Na tym etapie czeka nas jeszcze tylko spore podejście pod Triglavski Dom na Kredarici. Przy okazji, zauważam pewną prawidłowość: tak szybko, jak zmieniały się piętra roślinności, zmieniła się także pogoda. Jest szaro, niebo w zasadzie nie przebija się zza chmur. Ale to nic złego. Szczyty górskie wokół Triglava, przesłonięte chmurami, robią wrażenie. Natomiast gdy patrzę na widoczne nieopodal wyłomy skalne, zaczyna do mnie docierać, co w rzeczywistości oznacza tak często używane przez Lovecrafta słowo cyklopowe.

Cyklopowa wyrwa

Droga pod schronisko jest wymagająca, ale daje dużo satysfakcji. Nic dziwnego, bo przecież wystarczy tylko się odwrócić, by móc przez kilka chwil nacieszyć oko epickimi, górskimi krajobrazami.

Widok na drugą stronę doliny

W końcu podchodzimy pod sam Triglavski Dom na Kredaricy. Schronisko robi wrażenie, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę warunki miejsca, w którym jest położone. Na górze, z jednej strony mamy widok na samą Kredaricę, z drugiej – na Triglav i Mały Triglav. A gdzieś po środku szczątkowy lodowiec Zeleni sneg.

W schronisku warunki są całkiem przystępne. Dostępna jest toaleta – choć bez prysznica i z zimną deszczówką. W kuchni serwowane są smaczne dania – osobiście mogę polecić gulasz. Energia elektryczna jest dostępna, choć tylko w niektórych miejscach. Nic dziwnego, skoro głównym źródłem zasilania są tu turbiny wiatrowe i panele fotowoltaiczne, a nie ma ich tu zbyt wielu. Osoby przyzwyczajone do polskich standardów może zdziwić fakt, że wrzątek jest tu dostępny odpłatnie, w cenie 3,50 euro.

Triglavski Dom na Kredaricy

Żeby spać w Triglavskim Domu na Kredaricy, należy złożyć rezerwację na trzy dni przed terminem przyjazdu – informacja ta jest podana na stronie internetowej schroniska. Ponadto, w związku z pandemią, w jednym pokoju mogą spać tylko osoby podróżujące razem. Jako, że podróżowaliśmy w czwórkę, rezerwację musieliśmy złożyć na pokój czteroosobowy. Respektowane jest tu członkostwo w Alpenverein, z czego korzystamy. Niestety nie wiem czy i na jakich zasadach dostępne są tu pokoje wieloosobowe, które przecież wiele osób kuszą za sprawą niskich – na ogół – cen.

Koniec końców, nie ruszyliśmy tego dnia na sam Triglav. Choć podeszliśmy zaledwie do schroniska, oznaczało to pokonanie przewyższenia około 1600 metrów. To i tak nie lada wyzwanie. Dla porównania, trasa ze schroniska na Morskim Oku na Rysy to około 1200 metrów przewyższenia. A przecież dojście na sam Triglav oznacza jeszcze kolejne 300 metrów spod schroniska…

Podejście pod Triglavski Dom na Kredarici[3]

Dwa Triglavy, mały i duży

Pobudka o piątej rano. Prognozy na ten dzień nie wyglądały najlepiej, ale ponowne ich sprawdzenie uspokaja. Zapowiadane na przedpołudnie burze i ulewy mają pojawić się dopiero późnym popołudniem. Mamy czas na wejście i zejście z Triglavu, a może nawet na pokonanie dużej części szlaku przed załamaniem pogody. Uspokojeni tymi prognozami, leniwie zbieramy się i ostatecznie ze schroniska wychodzimy o siódmej.

Poranny widok ze schroniska

Przed rozpoczęciem podejścia, zakładamy uprzęże i kaski, a lonże trzymamy w pogotowiu. Trasa na szczyt jest stroma i w sporej części ubezpieczona ferratami. Na początek musimy zdobyć Mały Triglav, a dopiero stamtąd przejść granią na Triglav docelowy.

Ja, przygotowany na ferraty. Fot.: Basia

Początkowe fragmenty podejścia nie są szczególnie trudne. Via ferrata zdaje się być na nich poprowadzona tylko na wszelki wypadek. Lonży używam od niechcenia, bardziej żeby faktycznie poczuć się jak na ferracie, niż z rzeczywistej konieczności asekuracji. Jednak takie myślenie może być złudne – przypominają o tym widoczne co rusz tablice ku pamięci osób, którym zdarzyło się nie przeżyć przejścia tym szlakiem.

Widok z podejścia. na Mały Triglav. W dolnej części zdjęcia widać Zeleni sneg

Choć w pewnych miejscach ryzyko upadku zdecydowanie rośnie, bez skrupułów korzystam z niektórych wypłaszczeń na szlaku do podziwiania panoramy Alp Julijskich. Chcę też na zdjęciach uwiecznić Zeleni sneg – pozostałość po lodowcu Triglavskim – zanim ten zniknie całkowicie. Niesamowite, że lodowiec sięgający niegdyś aż po grań między Triglavami, składa się teraz z raptem kilku zasp i plamy śniegu[4]. Inna niesamowita rzecz z tym związana to fakt, że wciąż są ludzie twierdzący, że nasza działalność nie ma wpływu na globalne zmiany klimatu.

Lodowiec Triglavski, 1905 vs. 2021

Podejście na Mały Triglav idzie sprawnie. Zdobywamy go po około godzinie. Stąd widać już wierzchołek Triglava, ale zanim do niego dotrzemy, czeka nas jeszcze przeprawa przez wąską grań między szczytami. Od czasu do czasu przepuszczamy innych turystów to w jedną, to w drugą stronę.

Samo zdobywanie świętej góry Słoweńców nie wydaje się być szczególnie trudne, jednak mimo tego widok ludzi bez jakiegokolwiek sprzętu wspinaczkowego razi w oczy. Ale może jest tak, że bez sprzętu człowiek staje się bardziej ostrożny i stąd też naraża się na mniejsze ryzyko upadku. Ciekawe, czy ktoś prowadził kiedyś badania na ten temat.

Podejście na Mały Triglav

Przejście z Małego Triglava na Triglav daje wyjątkową okazję sprawdzenia, jakie zagrożenia mogą pojawiać się na tego typu grani. Idziemy przed siebie. Z lewej strony – przepaść. Z prawej strony – przepaść. Podłoże w miejscu udeptanego szlaku jest stabilne, ale tuż poniżej – kamienie uciekają spod stóp. Każdy większy podmuch wiatru może człowiekiem zachwiać. Słowem, wysokość około 2700 m nad poziomem morza daje się odczuć na swoje subtelne sposoby – nawet, jeśli jest wciąż za mała na wywołanie choroby wysokościowej.

Via ferrata na przełęczy między Triglavami. Fot.: Artur

Triglav zdobywamy około godziny 8:40. Czyli trasa od schroniska, umiarkowanym tempem, zajęła nam niecałe dwie godziny. Na szczycie przerwa – pora coś zjeść i zrobić pamiątkowe zdjęcia. Podobno można tu też spotkać pana handlującego piwem, ale akurat nam się to nie zdarza. Może w poniedziałkowe poranki bywa tu mniejszy ruch i sprzedaż jest nieopłacalna, a może po prostu pan już wyprzedał swoje zapasy przez weekend. Spotykamy natomiast Polaków, którym Artur robi kilka zdjęć. Nie wiemy, że akurat ci rodacy jeszcze nam o sobie przypomną.

Targające podmuchy wiatru i coraz gęstsze chmury przypominają mi, że z Triglavem wiąże się co najmniej kilka legend. Nazwa tego szczytu to także nazwa jednego z groźniejszych bóstw w mitologii słowiańskiej. Triglav bywa kojarzony jako Żmij – władca podziemi, Trygław – trzygłowy strażnik wody, nieba i ziemi, a czasem jako Trojan – władca wszystkich ludzi i bydła. Natomiast sama góra, według lokalnych opowieści sięgająca od podziemi aż po niebo, miała wyłonić się z pierwotnego oceanu i tym samym dać początek całej ziemi.

Gdy patrzę przez ten pryzmat, nie dziwi mnie, że właśnie ta góra stała się wśród Słoweńców symbolem oporu wobec nazistów w czasach II Wojny Światowej. Nie dziwi mnie też, że jednym z symbolicznych gestów wykonanych po rozpadzie Jugosławii było zawieszenie Słoweńskiej flagi na maszcie Aljažev stolp, wieżyczki stojącej na szczycie Triglava. Święty szczyt Słowenii zaznaczył się już kilka razy w historii tego kraju i kto wie – może w przyszłości jeszcze o sobie przypomni[5].

Triglav – szczyt z wieżyczką Aljažev stolp

Podróżnicy bywali w szerokim świecie opowiadają jednak, że prawdziwa kryjówka Czarnoboga leży daleko na południu, na ziemiach innego plemienia z wielkiego Ludu Słowa. Znajduje się tam góra Trygław, czczona jako miejsce narodzin trzygłowego strażnika trzech światów. Trygław, podobnie jak Ślęża i niektóre inne wysokie góry, jest celem uderzeń wielu piorunów, dlatego ściąga zewsząd wyznawców jasnych i ciemnych mocy.

Witold Jabłoński, „Dary Bogów”[6]
Widokówka z Triglava. Fot.: Artur

W drugą stronę

Gdy zbieramy się do zejścia z Triglava, wokół nas zaczyna kłębić się coraz więcej chmur. Dobra nasza, że nie są to jeszcze chmury burzowe. Chwytam jeszcze kilka kadrów w obiektywie swojego telefonu i starej, zajechanej cyfrówki. Po raz kolejny zaczynam myśleć, że może to już najwyższa pora na wymianę sprzętu na lepszy. Na szczęście ta sama ferrata, którą wcześniej opisałem jako niezbyt trudną, przy zejściu przypomina o tym, że jednak jest ferratą. To wybija mi z głowy te wszystkie błahe rozmyślania na temat wymiany sprzętu.

Droga powrotna

Od początku całej trasy to właśnie Artur sprawdzał, ile czasu wchodziliśmy na szczyt, a ile z niego schodziliśmy. U podnóża Małego Triglava informuje nas o wynikach swoich pomiarów, mówiąc spokojnym tonem: schodzimy wolniej niż wchodzimy. Ku swojemu zdziwieniu, odpowiedzi na tę informację nie doczekuje się od nikogo z drużyny. Nieszczęśliwie, jego słowa pudłują i zamiast trafić do nas, trafiają w strefę przyciągania ego pewnej Pani Blogerki – zresztą tej samej, która poprosiła go o zrobienie zdjęć na szczycie. Niestety, nie obeszło się to bez echa.

Drogą jakiejś nieoczywistej dla nas dedukcji, Pani Blogerka uznaje słowa Artura za skierowany w swoją stronę przytyk. W związku z tym, wygłasza oszołomionemu ich autorowi przemówienie godne dyktatora, oznajmiające, że zawsze schodzi się wolniej niż wchodzi, że ona ma ponad dwadzieścia lat górskiego doświadczenia, a także garść innych, pomniejszych informacji, których niestety nikt nie zdążył zanotować. Wszystko uzupełnione prostym pytaniem: nie rozumiesz?

Cóż, Artur najwidoczniej nie rozumie. W zasadzie, nikt z nas nie rozumie. Może to dlatego, że nie jesteśmy aż tak doświadczeni w górach. Tym lepiej dla nas, że Doświadczona Blogerka ma na koszulce link do swojego bloga. Może wystarczy zapoznać się z dostępnymi tam artykułami, żeby zrozumieć.

A może po prostu nigdy nie zrozumiemy…

Przełęcz we mgle

W schronisku przerwa na gulasz i przepakowanie rzeczy. Potem dalej w dół. Podejście do Triglavskiego Domu na Kredaricy było wyzwaniem. Doinformowani, że zawsze schodzi się wolniej niż wchodzi, już kilka godzin później dobitnie się przekonujemy, że może być to prawda. Szlak biegnie cały czas stromo w dół. Stąpamy po nim powoli, próbując utrzymać równowagę. Nie należy to do najprostszych zadań.

Biorąc pod uwagę warunki, zadziwia mnie pewien słoweński turysta. W porównaniu z naszym tempem, zdaje się biec. Jak dotąd, oznaczenia czasów przejścia na szlakach kompletnie rozmijały się z rzeczywistością – według nich, doszlibyśmy w każde z miejsc dużo szybciej, niż miało to miejsce w rzeczywistości. Gdy patrzę na tego Słoweńca, zaczyna do mnie docierać, kto jest docelowym odbiorcą takich oznaczeń.

Zejście na dół, widokówka na szczyty w chmurach

Zgodnie z prawidłami horoskopów, moim znakiem zodiaku jest koziorożec. Gdybym tego dnia w sprawdził, co jest mi pisane – a przypuszczam, że jak już się zdarza w horoskopach, mogłoby to być niespodziewane spotkanie – może nie dałbym się zaskoczyć. Ale jednak nie sprawdziłem horoskopu na ten dzień – nie, żebym w inne dni go sprawdzał – no i daję się zaskoczyć. Niespodziewanie spotykam na środku szlaku swój znak zodiaku – koziorożca alpejskiego, wyłaniającego się zza skał.

Grzecznie usuwamy się na bok i przepuszczamy zwierzaka. Widać, że jest przyzwyczajony do kultury ustępowania miejsca na szlaku turystom idącym pod górę. Spokojnie nas mija i rusza przed siebie. Trzeba przyznać, że Alpy Julijskie potrafią zaskoczyć różnorodnością spotykanej fauny.

Koziorożec alpejski

Pozostała część zejścia do samochodu upływa już bez większych niespodzianek. Ostatecznie, dopada nas zapowiadany na popołudnie deszcz, a po drodze jeszcze nie raz rzucają się w oczy alpejskie zwierzątka – czy to świstaki, czy kozice, czy nawet krowy na polanie. Wczesnym wieczorem – przed 18:00 – docieramy do samochodu. Teraz czeka nas kolejny przejazd po opisywanym już szutrze. W jednym miejscu prawie utykamy, ale ostatecznie udaje się przejechać. Przed dwudziestą zajeżdżamy do Bledu, gdzie zamierzamy spędzić kolejne dwie noce.

Wejście na Triglav ze schroniska i zejście z powrotem na parking[7]

Kilka liczb

Na koniec pozwolę sobie podsumować w kilku liczbach opisaną tu dwudniową wyprawę.

Dzień 1

  • 9:30 – wyjazd z kempingu

  • ok. 10:30 – dojazd na parking Pri Lesi

  • 16:30 – dotarcie do Triglavskiego Domu na Kredaricy

Dzień 2

  • 5:30 – pobudka

  • 6:30 – wyjście ze schroniska

  • 8:45 – Triglav

  • 11:30 – powrót do schroniska

  • 16:40 – wykonanie ostatniego zdjęcia

  • 18:00 – dotarcie do samochodu

Warto wiedzieć

  • Wejście na Triglav, ze względu na pokonane przewyższenie, może wymagać rozplanowania dwudniowego wypadu. Być może bardzo szybkim tempem trasę dałoby się przejść tam i z powrotem w jeden dzień, ale to raczej sposób dla wyczynowców. Przeciętny turysta powinien raczej pomyśleć o zarezerwowaniu sobie wcześniej noclegu w jednym z dostępnych schronisk.

  • Dwudniowy plan może mieć też tę zaletę, że dostaje się więcej okazji trafienia na dobrą pogodę. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli zdobywać szczyt podczas pogody, która zastała nas przy schronisku. Kolejny dzień natomiast przyniósł zmianę o 180 stopni.

  • Choć większość trasy da się pokonać na nogach, uważam że zabranie uprzęży, lonży i kasku nie było złym pomysłem. Bezpieczeństwo przede wszystkim, nawet jeżeli „da się” pokonać wejście na sam Triglav i bez tego.
  • Nie jest złym pomysłem zabranie gotówki na górę, do schroniska.

Niniejszy wpis po raz pierwszy ukazał się na moim poprzednim blogu w dłuższej formie, obejmującej również kolejne dni pobytu w Słowenii. Dla przystępności postanowiłem podzielić tamten wpis na trzy części – z czego ten jest częścią pierwszą. Mam nadzieję, że przyda się ona komuś zwłaszcza teraz, przed sezonem wakacyjnym. Kolejne części – już w toku!


Źródła informacji

[1]  „Kamp Kamne, Mojstrana – Dovje, Slovenija – Camping Kamne Dovje – Mojstrana”. http://campingkamne.com/index.php/en/ (dostęp 17 kwiecień 2023).

[2]  „Parking Pri Lesi, Google Maps”, Google Maps. https://goo.gl/maps/3ERrnUGcoaeMLaC16 (dostęp 17 kwiecień 2023).

[3]  „Podejście pod Triglavski dom na Kredaricy, Locus Map Web”, Locus Map – mobile outdoor navigation app. https://link.locusmap.app/r/f2kjrb (dostęp 17 kwiecień 2023).

[4]  „Triglavski ledenik”, Wikipedija, prosta enciklopedija. 5 styczeń 2023. Dostęp: 17 kwiecień 2023. [Online]. Dostępne na: https://sl.wikipedia.org/w/index.php?title=Triglavski_ledenik&oldid=5872897

[5]  „Triglav”, Wikipedia. 31 marzec 2023. Dostęp: 17 kwiecień 2023. [Online]. Dostępne na: https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Triglav&oldid=1147578614

[6]  „Dary bogów | Witold Jabłoński”, Lubimyczytać.pl. https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4897540/dary-bogow (dostęp 17 kwiecień 2023).

[7]  „Zejście z Triglava, Locus Map Web”, Locus Map – mobile outdoor navigation app. https://link.locusmap.app/r/yhxqm1 (dostęp 17 kwiecień 2023).


Jedna odpowiedź do “Wejście na Triglav z doliny Krma”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: